Opowieści z Rumunii

Opowieści z Rumunii

Góry Rodniańskie

przejście głównym grzbietem

W sierpniu 2022 roku w ciągu pięciu dni przeszłam główny grzbiet Gór Rodniańskich razem z ówczesnym kursem Studenckiego Koła Przewodników Górskich w Krakowie, którego mam przyjemność być członkiem. Rodniany zapewniły nam nie lada widoki i przeżycia! Zapraszam na krótką relację z trekkingu, niesamowite krajobrazy i kilka wskazówek dla innych turystów z plecakiem.

Główny grzbiet gór Rodniańskich

Punktem wyjściowym była maramureska miejscowość Borșa. Jako, że ja byłam tam już dzień wcześniej, podskoczyłam także do znanego w regionie wodospadu Cailor. Podchodzi się do niego z wyżej położonej części Borșy (Complexul turistic Borșa). Cascada Cailor ma ponad 90 metrów wysokości, a jego nazwa (dosł. Wodospad Koński) bierze się ponoć od lokalnej legendy o drapieżnym niedźwiedziu, który miał w zwyczaju zwabiać swoje ofiary w pułapkę bez wyjścia – nad przepastny wodospad, z którego miało spaść którejś nocy aż 15 koni. Miejsce musiało faktycznie być owiane złą sławą, skoro górę, z której spływa wodospad, nazwano Piatra Rea, czyli “Zła Skała”.

Wróćmy jednak do Borșy, bo tam zaczęła się prawdziwa przygoda! Swoją wędrówkę zaczęliśmy przy monastyrze Borșa-Pietroasa. Niewielka, drewniana cerkiew została wzniesiona u stóp Pietrosula Rodniańskiego przez rodzinę Timiș w 2007 roku. Kilkaset metrów od monastyru weszliśmy na niebieski szlak turystyczny, który pierwszego dnia zaprowadził nas do miejsca, gdzie można rozstawić namioty – wypłaszczenia pomiędzy cabaną Salvamontu a jeziorem Iezer. Najwyższą partię gór ciągle spowijała gęsta mgła, która niestety nie chciała odpuścić jeszcze przez kolejne dwa dni. No ale jak to się mówi – nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani turyści. Chociaż ubrani byliśmy, jak sądzę, całkiem przyzwoicie, to sercu wciąż żal niezobaczonej panoramy ze szczytu Pietrosula, który zdobyliśmy dnia drugiego.

kierdel
mgły
wędrówka

Pietrosul Rodniański

Pietrosul Rodniański (2303 m) to najwyższy szczyt nie tylko Gór Rodniańskich, ale także całych Karpat Wschodnich, które rozciągają się na setki kilometrów przez Rumunię, Ukrainę, Słowację i Polskę. Nazwę bierze od swej skalistości, pietros bowiem to rumuński przymiotnik oznaczający ‘skalisty, pełen kamieni’ (plin de pietre, cu multe pietre). To nazwa spotykana w całych Karpatach na wskutek wędrówek wołoskich pasterzy. My w Polsce również mamy takiego “pietrosa”, a jest nim góra Piotruś w Beskidzie Niskim. Po prostu z czasem z wołoskie Pietros zmieniło się na bardziej swojsko brzmiące (i jakże urocze!) Piotruś.

Pietrosul Rodniański zdobyliśmy więc w całkowitej mgle, ale szybko okazało się, że ta mgła to całkiem ładna jest – zwłaszcza, gdy zaczyna się rozwiewać na grzbiecie i odgrywać niesamowity spektakl. Widoki zmieniały się z sekundy na sekundę!

Dalsza trasa prowadziła głównym grzbietem przez Curmătura Pietrosului, Buhăescu Mare, Rebra, Repede aż do Șaua între izvoare, czyli Przełęczy między źródłami, gdzie kolejny raz rozbiliśmy namioty. Następne dni były już pogodne i słoneczne. Trzecią noc w Górach Rodniańskich spędziliśmy na Șaua Gărgălău. Z niewielkiego, bezimiennego szczytu na północ od przełęczy, na który wspięłam się zaraz przed zachodem słońca, rozciągał się najpiękniejszy widok, jaki dane mi było zobaczyć w całym 2022 roku (zdjęcie poniżej). Promienie zachodzącego słońca przebijały się przez chmury, szczyty nachodziły na siebie warstwami, a wszechobecne i czerwonawe już borówczyska dodawały do pejzażu jeszcze trochę ciepłych kolorów. Wszystkie zdjęcia z wyprawy zostały zrobione telefonem, więc nie oddają piękna tego widoku, ale zapewniam was, że działa się magia!

pe înserat

Czwarty dzień wędrówki przyniósł dwa spotkania – pierwsze ze stadem owiec i pasterzem (i psami pasterskimi, spokojnymi na szczęście), drugie ze stadem koni pasącym się pod szczytem Ineu. Konie były oswojone i dosyć ciekawskie (pewnie liczyły na smaczki od turystów), pozwoliły się dotknąć i pogłaskać. Niektórzy weszli jeszcze na potężny szczyt Ineu, po czym ostatni raz namioty rozbiliśmy w dolinie rzeki Lala, przy jeziorze Lala Mică.

Mieczysław Orłowicz, polski pionier turystyki górskiej, napisał w 1912 roku “Przewodnik po Alpach Rodniańskich”, gdzie tak przedstawił szczyt Ineu:

Od strony północnej spadają strome skaliste żleby, wypełnione śniegiem do dolin Ineu i Lali, oddzielonych od siebie wązkim skalistym grzbietem. W górnem piętrze doliny Lali w wysokości 1903 m błyszczy małe jeziorko, niżej zamyka dolinę, przerwaną przez potok, morena lodowcowa wysoka niemal na 100 metrów. Stok południowy, hardziej łagodny, zalegają olbrzymie głazy.

Zeszliśmy stromym, północnym stokiem z Ineula, a po noclegu w dolinie Lali doszliśmy do samego końca (albo początku) Gór Rodniańskich – do przełęczy Rotunda. Tam skończyła się nasza rodniańska przygoda!

Cascada Cailor
Wierzbówka kiprzyca jeszcze kwitnie
Jezioro Iezer
Pietrosul Rodnei we mgle – najwyższy szczyt Gór Rodniańskich i Karpat Wschodnich
Cały czas głównym grzbietem
Niby sierpień, a jednak widać już jesień
Gdzieś nad Șaua Gărgălău
Cudowne poranki :)
Droga
Widok na potężnego Ineu
Konie pasące się pod vf. Ineu
Strumień Lala pod vf. Ineu
Przełęcz Rotunda – tu kończą się Rodniany!

Na co uważać w Górach Rodniańskich?

Prócz rzeczy ogólnych, na które uważać warto w każdych górach, tutaj trzeba zwrócić uwagę na dwie kwestie:

  • zasięg ukraiński – chociaż nie jesteśmy przy samej granicy z Ukrainą, to w wyższych partiach gór może nam ją łapać na telefonie; uważajcie, gdy włączacie internet!
  • psy pasterskie – my nie mieliśmy żadnych nieprzyjemnych spotkań, ale pamiętajcie, że rumuńskie góry pasterstwem stoją i na psy trzeba uważać zawsze.

Jeszcze jedna historia z przewodnika Orłowicza:

Prócz braku wygodnych szałasów inną ujemną stronę tutejszych hal stanowią psy owczarskie, z wyglądu i dzikości podobne do wilków. Trzymają ich tu bardzo dużo dla ochrony bydła przed niedźwiedziami i wilkami, których tu jeszcze podostatkiem; wystarczy powiedzieć, że n. p. w r. 1907, zbliżając się do szałasów na drodze z Poeana Rodunda na Ineul, zostaliśmy opadnięci przez trzynaście psów i chociaż nas było dziewięciu, nie wiem czem ta przygoda byłaby się skończyła, gdyby nie sukurs, z jakim pospieszyli nam obiadujący w pobliżu Rumuni.

Obyście nigdy nie doświadczyli takich przygód jak Orłowicz! 

Bibliografia i polecajki

  • Maria Czub, Aleksander Dymek, Góry Rumunii, wyd. Bezdroża (przewodnik)
  • Mieczysław Orłowicz, Przewodnik po Alpach Rodniańskich, wyd. A.K.T. we Lwowie, Lwów 1912

 

Podobają Ci się Opowieści z Rumunii? Ogromnie się z tego cieszę! Jeśli chcesz wesprzeć moją dalszą działalność, możesz postawić mi wirtualną kawę.

zobacz także:

szukasz czegoś innego? spróbuj tutaj: